Byliśmy w składzie: Kura, Veste, Starlift, Dżonny i ja - z wydatną pomocą Wafiego, który część z nas dostarczył na miejsce. Reszta ciaptaków, które się tak na imprezę napalały, nie pojawiła się - cholera wie dlaczego.
Trasa w tym roku była inna, dłuższa - kawałek Marszałkowską, Chmielna, Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście, Plan Zamkowy, Świętojańska, Rynek Starego Miasta, Freta, później w dół wzdłuż Barbakanu, aż do Prochowni i nad staw, kawałek dalej.
Trochę w tym roku zabrakło solidnego wprowadzenia "dla tych, którzy pierwszy raz", bo dużo osób nie umiało się zachować i nie trzymało ról. Cały pochód szedł zdecydowanie za szybko jak na żywe trupy; były śmiechy, jakieś skandowane hasła, wrzaski - za dużo rzeczy nieklimatycznych. Na szczęście było też sporo ludzi w pomysłowych przebraniach (z zombie-księdzem na czele), było wojsko (również to prawdziwe, kiedy zombie trafiły na idącą bodaj do Grobu Nieznanego Żołnierza zmianę warty) - sporo się działo i ogólnie było zabawnie. Szkoda tylko, że nasi się wykruszyli i nawet w sobotę zastanawialiśmy się, dlaczego tak się stało, skoro część deklarowała, że będzie.